Drugie co do wielkości miasto w Kenii i najważniejszy port w środkowo wschodniej części Afryki.
Miasto nie wyróżnia się zbyt dużą ilością zabytków, godne uwagi są Fort Jesus oraz Stare Miasto. Fort Jesus jak i z reszta cała Mombasa przez stulecia przechodził z rak Portugalczyków w ręce Arabów.
Miasto kontrastów społecznych, wędrując po ulicach Mombasy trafimy na dzielnice pełne słońca, zieleni palm, galerii handlowych i luksusowych samochodów by po pięciu minutach spaceru wejść w dzielnice przypominające slumsy Bombaju czy Rio.
W tym miejscu życie dzieje się na ulicy. Mieszkańcy tu śpią, jedzą, bawią się, handlują i umierają. Krążąc po uliczkach czuje pełne spectrum zapachów, które dla Europejczyka są jak natrętna mucha. Czuć tu zarówno woń egzotycznych przypraw, owoców jak i słodki zapach psujących się śmieci, zapach unoszący się nad stęchłymi rynsztokami miasta. Jest to zapach który przyciąga i odpycha, drażni i jest przyjemny, wabi i budzi w nas odrazę. Już wiem ze nie można tego pomylić z innym miejscem.
Do centrum jedziemy miejscowym autobusem, jakim tu podróżuje się najczęściej. Komunikacja miejska ma tutaj trochę inne znaczenie, jeździ się małymi busami do których można wsiąść w każdym możliwym miejscu ( o ile oczywiście znajdziecie tam miejsce ;-)) Wjeżdżamy do centrum i…znajomy widok, korek jak na Marszałkowskiej. Na szczęście siedzimy w klimatyzowanym wnętrzu i zza szyb oglądamy szalony pęd życia w najdziwniejszym miejscy na Świecie jakie do tej pory widziałem.
Wokół posuwających się z mozołem aut uwijają się jak w ukropie czarni chłopcy z koszami pełnymi schłodzonej wody mineralnej, bo tu bezpiecznie pić można wodę tylko w zakorkowanej butelce. W drodze do Fort Jesus mijamy dzielnice rządową, ogrodzona wysokim murem zza którego dumnie prężą się apartamentowce. Oczywiście zakaz fotografowania!
Przy Fort Jesus wysiadamy i spacerem przechodzimy przez Stare Miasto do centrum. Idziemy wzdłuż wąskich uliczek otoczonych odrapanymi i brudnymi fasadami budynków. Jednakże głównie ze względu na coraz większe zainteresowanie turystów tą częścią miasta, coraz więcej budynków poddawanych jest renowacji.
Przechadzając się uliczkami starego miasta poznajemy mieszkańców i ich życie codzienne. Po lewej mała manufaktura gdzie kilku mężczyzn wyrabia klapki plażowe, wchodzisz, przymierzasz i za 50 USD wychodzisz z nowymi klapkami, 50 m dalej po prawej grupka zaciekawionych dzieciaków wygląda zza drzwi muzułmańskiej szkoły. Żar leje się z nieba a za rogiem trafiamy na grupę sąsiadów gotujących obiad chyba dla całej ulicy. Tu wszystko dzieje się na ulicy, i to dosłownie!
Zbliżając się do centrum ruch uliczny nabiera na intensywności, jest coraz więcej straganów, małych sklepików i coraz trudniej przedzierać się pomiędzy tłumem tubylców, samochodów i wszechobecnych motorów.
Wreszcie docieramy do centrum, a tu wchodzimy na teren dużej hali targowej. Tu można kupić wszystko co potrzebne do życia codziennego. Całe szczęście ze nie maja tu SANEPIDU, bo zamknęli by tę budę w oka mgnieniu!
Wracamy do hotelu, po tym dwugodzinnym spacerze czas ochłodzić się w basenie popijając zimne piwo. To był bardzo udany wypad, to jest miejsce które jednocześnie urzeka i odpycha swoim zapachem, otoczeniem i atmosferą.
Jutro jedziemy na safari…